Najtrudniejszy jeśli chodzi i długość trasy i amplitudę wchodzenia i schodzenia, wyruszaliśmy z wys. 3100 mnpm, przechodziliśmy przez przełęcz na wysokości 4200 mnpm i schodziliśmy ponad 1000 m w dół!
Po śniadaniu w 2 dzień jest taki zwyczaj że wszyscy z danej grupy – turyści, tragarze, przewodnicy i kucharz – ustawiają się w kręgu i przedstawiają mówiąc ile mają lat, czy są żonaci/zamężni i ile mają dzieci. Staraliśmy przedstawiać się po hiszpańsku, pomagał nasz tłumacz i przewodnik Raul. Wyjście na trasę ok. 7.30, po kilkuset metrach punkt kontrolny gdzie ważono bagaże tragarzy sprawdzając czy nie przekraczają norm dopuszczonych na osobę.
Trasa przepiękna, przyroda oszałamiająca! Cały czas dookoła niebosiężne zbocza, przepiękny i tajemniczy las deszczowy który przyniósł ulgę przed palącym słońcem. Niesamowite bogactwo barw, zapachów i dźwięków. Najtrudniejsze było pokonanie ostatnich 500 metrów przed przełęczą Abra de Warmiwanusca (The DeathWomen’s Pass) znajdującej się na wysokości 4200 m.n.p.m którym były bardzo strome i wysokie stopnie. Na przełęczy chwila oddech, ale ze względu na silny zimny wiatr szybko wyruszamy w dół. Kolejne strome i wysokie stopnie. Po drodze minęliśmy wodospady na Rio Pacaymayo, przepływającej obok naszej kolejnej bazy nazwanej od nazwy rzeki – Pacaymayo. Do bazy dotarliśmy ok. 14.30. Od razu dostaliśmy pyszny obiadek. Przy bazie znajdowały się sanitariaty – prysznice i zlewy z zimną wodą i toalety, nie ma tam prądu więc latarki były niezbędne. Spodziewaliśmy się najzimniejszej nocy na trasie. Przewodnicy mówili że temperatura w tej dolinie potrafi spadać do ok. 0 stopni. Więc wszystkie ciepłe rzeczy na siebie(szczególnie kilka par skarpet) i skok do śpiwora.